Komentarze: 0
Może nie powinienem otwierać się przed osobami których nie znam.... jestem samotnikiem i nie potrzebuje towarzysza (z wyjątkiem pór godowych)... Muszę jednak przyznać, że potrzebuje wygadania się.... Opowiedzenia jak to było naprawdę, opowiedzenia mojej własnej chomiczej historii:
Nie pamiętam swojej matki, a tymbardziej ojca. Moje dzieciństwo spędziłem na zabawach z braćmi i siostrami, w jednej wielkiej klatce w której bardzo często wybuchały sprzeczki o jedzenie czy miejsce noclegowa w zielonej rurce. Bałem się ludzi, tych osób które patrzyły i zawsze odchodziły, czasami zabierając ze sobą jednego z nas. Pewnego dnia podczas zabaw z moją rudą dżungarską siostrą, zauważyłem ciemne oczy patrzące na moją osobę. Czarna postać, mocno zaspana, z nieodgadnionymi oczami. - Patrz ten czarny jest kochany... chociaż.... może mi pan powiedzieć, czy ten szary chomiczek to samiec czy samiczka? (Huh, stałe pytanie, dlaczego ludzie zawsze muszą się o to pytać, uważają że jeżeli jestem samcem to jestem jakiś gorszy?) - Samiec. Czarna postać pochyliła się ku naszej klatce, wyciągnęła palec wskazujący i zaczęła drapać paznokciem w plastikową szybę. - Bierzemy go - padło zdanie. Niezbyt uprzejmy sprzedawca, który wiecznie na nas krzyczał, otworzył górne wieko naszej klatki i sięgnął po mnie ręką. Ręką o nie miłym zapachu, nie wiadomo czemu uryny (pewnie sprzątał po kimś kto wie). Starałem się mu uciec ale niestety dorwał mnie i żadne z mojego rodzieństwa nie zareagowało na moje gorzkie piski. Zostałem wsadzony do jakiegoś pudła, w którym nie widziałem praktycznie nic, prócz końca swojego noska. Ostatni raz przed włożeniem mnie do tego kartona, spojrzałem na klatkę, tą gdzie się wychowałem. Widocznie przyszedł czas, bym zaczął nowe życie. Jako dojrzalszy chomik, mający dokładnie 4 tygodnie, trafiłem do dziwnego i nieznanego mi domu. Gdy minął już chłód powietrza na którym się znalazłem, górna część kartona otworzyła się i znowu zobaczyłem pochylające się nade mną ciemne oczy. Znowu ta dziwna dziewczyna. Ku mojemu zdziwieniu nie podniosła mnie brutalnie wrzucając do klatki, sięgnęła po identyczną zieloną rurkę którą miałem w sowim dawnym domu. Powoli wąchając zapach nowej rzeczy, zbliżałem się do niej słysząc: chodź... no chodź malutki... Gdy nagle druga postać, dosyć stara wzięła jej rurkę z ręki i zaczęła ją na mnie pchać. Może i jestem odważny, ale taka gwałtowność ruchów wywołuje u mnie paniczny strach ukazywany w formie pisków. Nie chciałem już więcej wejść do rurki, i czuć zapach dłoni tego dziwnego człowieka. Nagle chodząc w kółko po kartonie poczułem że się unosi, i opada, spadałem! Starałem się utrzymać, jednak moje pazurki nie znalazły w kartoniku oparcia, więc puściłem. I gdzie się znalazłem? W nowej klatce, małej, miłej klatce, gdzie było tylko dla mnie poidełko, tylko dla mnie dużo trocinek w których mogłem kopać do woli, tylko dla mnie jedzenie, o które zawsze musiałem walczyć. Ale ta dziewczyna.... nie wiem dlaczego ciągle na mnie patrzyła, i była bardzo nerwowa gdy piszczałem. Co chwile wkłada swoją ręke do mojej klatki, nie wiem czego może ode mnie chcieć. Daje mi pić, jeść, mówi do mnie.... słyszałem jak mówiła z kimś przez dziwny aparat... "Nie wiem jak go nazwać". Poraz pierwszy w swoim życiu zdałem sobie sprawe że nie mam imienia, i że jest mi ono potrzebne. Podwieczór usłyszałem jej głos blisko mnie: "Nazwę cię Mormo, co ty na to?". Cóż... byłem tak zmęczony, że kiwnąłem tylko noskiem i zanużyłem się w swoim legowisku.... Tak też zaczęła się moja historia...
Mormo